poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Chcę być twój - Rozdział V


Przepraszam za długą nieobecność. Bloga nie zamierzam porzucać, jednak ostatnio na pisanie mam coraz mniej czasu i nie jest to moim głównym zajęciem, posty siłą rzeczy ukazywać się będą nieco rzadziej. Wiem, że długość tego rozdziału nie jest powalająca, ale nie chciałam dłużej zwlekać z jego publikacją. Miłego czytania! ;)


Głośna muzyka zagłuszała obijające się w kółko, krążące nieustannie wokół jednego tematu myśli. Niewiele jednak mu pomogła, powiększając jedynie depresyjny nastrój i przytłaczająco szarpiąc sumienie, jakby było ono strunami instrumentu. Smukłe palce sięgnęły po paczkę papierosów, daremnie szukając w niej ostatniego, uspokajającego nałogu – parę godzin temu wypalił już wszystkie.
Kręciło mu się w głowie, mimo że leżał spokojnie już od dłuższego czasu, z wzrokiem wbitym nieruchomo w plamy światła na suficie. Noc była zdecydowanie zbyt jasna, księżyc świecił prosto przez okno, ciekawsko zaglądając do pomieszczenia, wychodząc naprzeciw nieruchomym meblom i równie nieruchomemu, niebieskowłosemu chłopakowi, spoczywającemu na łóżku.
Telefon obok jego głowy milczał uparcie, nie dając znaku życia, tak samo jak facebook otwarty w oknie przeglądarki.
Oboje byli zalogowani – zarówno Rafał jak i Patrick – żaden z nich nie odezwał się pierwszy i do każdego z nich Matt czuł przytłaczającą urazę. Byli od siebie tak różni, choć niektóre cechy charakteru były identyczne.
Na przykład chorobliwa zazdrość.
Matt zamknął powieki, wygłuszając myśli, skupiając się jedynie na perkusji, gitarach i wokaliście, jego wibrującym głosie i słowach, jakie przez niego płynęły. Muzyka była pięknym wynalazkiem, potrafiła oczyszczać duszę, tańczyć z nią i spoliczkować jednocześnie. Dla Rafała nigdy nie była niczym więcej niż melodią płynącą z głośników, nie powodowała przeszywającego ciało dreszczu i całej gamy mocji, nigdy nie wytoczyła z jego oczu łez. Matt był inny. Bardziej emocjonalny i wrażliwy, posiadający artystyczną duszę z uwielbieniem starych, chwytających ze serce kawałków i dobrych teksów.
Cała płyta ulubionego zespołu przeszła gładko, zwężając czas do nic nieznaczących liczb.
- Like the coldest winter chill… Heaven beside you… Hell within… - krzyk, nie tak czysty jak wokal Layne’a Slately’a, przedarł się przez muzykę, wtórując wokaliście.
Podniósł się z łóżka, trzymając się za bolącą głowę. Dookoła było tak cholernie ciemno i smutno, że sam widok mieszkania utopionego w kurzu i starości wykrzywiał mu wargi w smutnym grymasie. Wstał, mimo bólu w kościach, i zaczął nerwowo grzebać w szafkach w poszukiwaniu leków na przeziębienie. Całonocny spacer nie był dobrym pomysłem, gdy na zewnątrz panowała ulewa, o czym przekonał się na drugi dzień, w samotności zanosząc się kaszlem i pijąc ciepłe herbaty.
Ominęła go kolejna wizyta u psychologa, a Łukasz nie odzywał się do niego od czasu przypadkowego spotkania, co szczerze mówiąc nieco Matta smuciło. Wiedział, że nie jest dla niego nikim więcej, jedynie rozpieszczonym bachorem bogatej klientki, która płaci za jego ponowne wychowanie, skoro sama sobie z tym nie poradziła, a jednak chciał nikłego zainteresowania swoją osobą. Głupiego pytania z którejkolwiek strony o zdrowie i samopoczucie, które nie było oparte na pieniądzach, jakie się za to dostanie. Takie jednak nie padło, a Matt musiał zadowolić się swoimi kończącymi się używkami.
Zażył aspirynę i wrócił do łóżka, zapadając w krótki sen, urywany obrazami psychologa, Patricka i Rafała; wciąż powracających postaci, teraz jedynych mężczyzn w jego życiu.

Obudził się nad ranem, gdy promienie słońca niemiłosiernie próbowały dostać się pod jego powieki, utapiając w nich resztki snu. Przetarł sklejone oczy i podniósł obolałe ciało w górę, z zadowoleniem odnotowując, że ból głowy zmalał, a on ma więcej chęci do życia niż stopni gorączki. Miał jednak o wiele mniej używek, o czym przekonał się, sięgając po leżącą obok, pusta paczkę po papierosach. Westchnął ciężko i udał się do pokoju obok na poszukiwania czegoś o wiele bardziej relaksującego.
Magiczny, zielony narkotyk był na wyczerpaniu, nie był w stanie skręcić choć jednego jointa, a na alkohol nie miał szczególnej ochoty. Była to odpowiednia pora, by wyjść w końcu na świat, przekroczyć tą granicę stęchlizny oraz własnego, brudnego mieszkania i zakupić nowy towar, który choć trochę wprowadzał do jego życia entuzjazmu.

Pospiesznie ubrana kurtka, czapka, która przysłaniała nieco jego fikuśną fryzurę, buty, z których jedna podeszwa prawie się odkleiła i był gotowy do wyjścia. Parę minut jazdy metrem, kilka kroków w odpowiednią uliczkę i był na miejscu, twarzą w twarz z czarnoskórym, małym facetem o orlim nosie.
- Cześć, Matt. – tak, zdążyli się już lepiej poznać, przejść nawet na ty, choć nie sądził, by imię murzyna było prawdziwe. Zapewne posługiwał się kilkoma ksywkami, zwłaszcza wśród osób, którym sprzedawał tylko z polecenia.
- Cześć. Trzy gramy, tak jak się umawialiśmy. – powiedział szybko, rozglądając się dyskretnie. Miał wrażenie, że tutejsza policja jest o wiele bystrzejsza od polskiej i znacznie bardziej domyślna, zwłaszcza gdy sprawy dotyczą narkotyków. Nie zamierzał ryzykować, tak samo jak rezygnować z marihuany.
- Kasa.
Matt przekazał mu zwinięty plik banknotów, ostatki, jakie miały wystarczyć mu na cały miesiąc za jedzenie, podręczniki i zeszyty. Trudno, są rzeczy ważne i ważniejsze, bez jedzenia da się żyć. Przez jakiś czas. Coś wymyśli.
- Lubię robić z tobą interesy. – ciemnoskóry obdarzył go uśmiechem śnieżnobiałych zębów. W ręce Matta znalazło się sreberko z wiadomą zawartością. – Do zobaczenia, mały.
„Mały” niespiesznie włożył towar do kieszeni kurtki i z lekkim uśmiechem satysfakcji poczłapał w kierunku stacji metra. Słońce nie przestawało świecić, a niebo, zwykle przykryte szarymi chmurami i niedostępne dla oczu londyńczyków, dziś było niezwykle jasne i niebieskie, jakby chciało dać Mattowi z góry znak, że zapowiada się dobry dzień.
Pogłośnił muzykę w słuchawkach, nie słysząc krzyku za swoimi plecami. Dopiero gdy wielka, owłosiona ręka mocno szarpnęła go za ramię, prawie przewracając jego ciało na chodnik, odwrócił się w stronę dobiegającego za plecami hałasu. Źrenice chłopaka rozszerzyły się, tak samo jak przerażone oczy, wbite w kilku mężczyzn i wleczonego po ziemi dilera.
Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, jego ręka wygięła się nienaturalnie przy pomocy jednego z dryblasów, a jego twarz mało delikatnie przywitała się z chropowatą ścianą budynku obok. Zdążył wyłapać zaciekawione spojrzenia nielicznych przechodniów, przekleństwa z ust trzymanego przez mężczyzn kolegi i rękę, która zaczęła błądzić po jego ciele. Zacisnął zęby, aż poczuł nieznośny ból w szczęce. Automatycznie zaczął się szarpać i wyrywać, co poskutkowało ostrym wygięciem nadwyrężonej już ręki i krzykiem na ustach.
- Uspokój się, dzieciaku. – usłyszał warknięcie i zimny oddech przy swoim karku. Gdy poczuł dłoń w kieszeni spodni, dokładnie tej, do której jeszcze przed kilkoma minutami schował narkotyk, całe jego ciało przeszyła fala strachu, połączona z przypływem olśnienia.
Ci mężczyźni to nie mafia. To nie gang, ani psychopaci, czy gwałciciele. O wiele gorzej. To policja.


Już raz znajdował się w takim miejscu. Odnosił wrażenie, że nad każdym z nich pracują wybitni specjaliści, dążący do tego, by wygląd więzienia zawsze przytłaczał przesłuchiwanego i nie pozwalał na zebranie myśli.
Nie wiedział ile godzin siedział sam, spoglądając w szarą ścianę, pozbawiony jakiegokolwiek zajęcia poza martwieniem się i wyzywaniem w myślach od skończonych kretynów. Ręce szaleńczo drżały, a Matt czuł, że z każdą chwilą zejście na zawał z tego cholernego świata jest coraz bardziej prawdopodobne. Serce biło zdecydowanie zbyt szybko już od dłuższego czasu, skóra owiana zimnym powietrzem i obijające się po głowie, powtarzające się odgłosy kręcącego się w kółko wentylatora. Świetnie.
Znów wkopał się w najgorsze gówno, tym razem jednak bez niczyjej pomocy. I co najgorsze – sam się już z tego nie wykopie, a bardziej spodziewał się inwazji kosmitów, niż pomocy ze strony swoich bliskich. Czy teraz straci mieszkanie? Kontakt z matką? A co z psychologiem? Wyląduje w więzieniu? Dostanie kuratora? Wszystkie opcje, jakiekolwiek by się przed nim nie otwierały, uśmiechały się szyderczo w jego stronę, zaciskając mu na szyi ciasną pętlę.
Sam sobie zgotował ten los, właśnie wtedy, gdy wszystko w pewien sposób zaczynało się układać. Może nie było do końca cudownie, może nie płakał z radości każdego dnia, jednak, nie oszukujmy się, było całkiem dobrze.
- Matthew. – usłyszał męski donośny głos, ostry jak brzytwa, wbijający się w każdy zakamarek jego tlącej się nieśmiało odwagi. – Znaleźliśmy przy tobie trzy gramy marihuany. Właściwie przez przypadek. – na jego grube wargi wypełzł gadzi uśmiech zadowolenia. – Wiesz, że gdybyś przyszedł później, już byś nie znalazł swojego dilera? Byłbyś czysty. Ale niestety, teraz masz, krótko mówiąc, przejebane. Jesteś z siebie zadowolony? Matthew, Matthew… Co my tu mamy…? Karany? Ty w ogóle umiesz mówić?
Spojrzenie chłopaka z każdym słowem mężczyzny robiło się coraz bardziej bezczelne. Co miał teraz do stracenia? Rozsiadł się wygodniej na krześle, założył rękę na rękę, i uśmiechnął się prowokacyjnie do przesłuchującego.
- Z czego się cieszysz? Z kolejnego procesu? Matka ci już nie pomoże, rozpuszczony bachorze. – ton głosu policjanta był bardziej spokojny, niż jego spojrzenie. Gęste, krzaczaste brwi zwęziły się ku sobie, nadając jego twarzy nieco groźny wyraz, co najwyraźniej Matta nie ruszyło. Siedział jak słup, nie reagując na żadne słowa, by w końcu obojętnie się rozglądnąć wokół siebie, nie skupiając najmniejszej uwagi na twarzy przesłuchującego.
- Wkurzają mnie takie dzieciuchy. Od kogo jeszcze bierzesz narkotyki? Mów, weźmiemy to pod uwagę przy procesie. – po dłuższej chwili gardłowy śmiech mężczyzny odbił się echem po małym pomieszczeniu. – Zabawni jesteście. Tacy młodzi, naiwni, ze swoim szmacianym honorem. Myślisz, że on by cię nie wydał, gdyby miał możliwość? Zrobiłby to bez zastanowienia, za długo siedzi w tej branży. Tylko takie naiwne dzieciaki, z sercami przepełnionymi prostymi i ogłupiającymi tekstami o lojalności, pójdą siedzieć, by ktoś inny mógł dalej handlować. Zabawne.
Matt uchylił usta, by zripostować, przeszkodziły mu w tym jednak otwarte gwałtownie drzwi. Klamka odbiła się o ścianę z drugiej strony, aż Matt podskoczył na stołku. Policjant zaś zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
Do tej pory widok psychologa wywoływał u chłopaka ścisk w żołądku i zaniepokojenie, teraz jednak mógłby się nawet uśmiechnąć, gdyby nie ostre spojrzenie mężczyzny, przyszpilające go do stołka. Łukasz wykonał głową gest nakazujący policjantowi wyjście z pomieszczenia, co ten z niechęcią uczynił.
- I tak już skończyliśmy. – mruknął przez ramię, opuszczając pomieszczenie.
Zapadła długa i złowroga cisza, mierzenie się na spojrzenia i pełna napięcia atmosfera. W końcu Matt odpuścił i całą swą uwagę skupił na blacie stołu, z zadziwiającą dokładnością podziwiając wszystkie elementy jego struktury. Milczenie jednak nie zostało przerwane, a psycholog nie uczynił choćby drobnego kroku w jego kierunku. Chwilowa fala ulgi na widok znajomej twarzy, zastąpiła nieufność i rezygnacja.
Czy znowu był sam, jedynie ze zmienionym katem? Czy choć przez chwilę wierzył, że istnieją ludzie, którzy gotowi są mu w jakiś sposób pomóc? W jakim świecie on żył? Każdy może polegać jedynie na sobie, a wszystkie twarze dookoła są jedynie kukiełkami, mniej lub bardziej przyjaźnie nastawionymi, ale nigdy nie przyjacielskimi. Zwyczajnymi kukłami napędzanymi niezrozumiałą machiną. Powinien polegać na samym sobie, a nie na znajomościach i współczuciu innych.
Dlaczego jednak nie słyszy słów karcącego kazania? Dlaczego irytujące milczenie wbija się w niego mocniej niż słowa?
- Myślałem, że czegoś się ode mnie nauczyłeś. Nastawianie całego personelu więziennego, kiedy jesteś oskarżonym, nigdy nie działa na twoją korzyść. – w jego głosie nie dało się wyczuć złości. Było w nim jedynie chłodne rozczarowanie. Podszedł do niego i trzepnął go lekko w ramię, by odciągnąć jego uwagę od blatu stołu. – Wstawaj. Idziemy. Tylko szybko.
Matt podniósł na niego zszokowane spojrzenie, pełne niedowierzania i niepewności.
- Zwariowałeś? Chcesz mnie porwać z więzienia? – aż takie poświęcenie? Względem tak mało znaczącego chłopaka? Czy kryło się za tym coś więcej? Być może był to kolejny psychologiczny trick, część utajnionego planu, którego szczegółów nie zamierzał zdradzać, ale wszystko to zdawało się nie mieć żadnego sensu. Konsekwencje wyciągnięcia go tak nielegalną drogą na pewno się nie opłacają. Co tu jest grane?
- Ta. Dokładnie tak. – psycholog popatrzył na niego jak na ostatniego kretyna, ton głosu był jednak zdecydowanie poważny. Jedna ręka powędrowała powoli w stronę krawata i poluzowała go. Rozpiął guzik koszuli, jakby szykowała się niezła akcja. Matt aż wyprostował się na krześle, uśmiechając lekko, jednak ostudziło go w dalszym ciągu lodowate spojrzenie Łukasza. – Na twoim miejscu bym się tak nie cieszył.
Wstał powoli, idąc za psychologiem. Wbił wzrok w jego plecy, jakby to mogło w jakiś sposób pomóc. Czuł na sobie miliony spojrzeń i miał wrażenie, że zaraz ponownie pojawi się silna ręka, która go obezwładni i zaciągnie z powrotem do pokoju przesłuchań, rzucając po drodze setkami złośliwych komentarzy. Nic takiego się jednak nie stało, a Matt wpadł w końcu na obiekt, któremu przyglądał się przez całą drogę, gdy ten w końcu się zatrzymał.
Znajdowali się w podziemnym parkingu. Psycholog odwrócił się do niego i uniósł brwi.
- Chcesz mi usiąść na kolanach? Idź z drugiej strony. – dopiero teraz Matt zobaczył, że znajdują się przy jego samochodzie. Z zażenowaniem obszedł auto i zajął miejsce pasażera. Zapiął pas, starając się unikać kontaktu wzrokowego.
- Pan się… bardzo naraża… wyciągając mnie z tego miejsca. – ostrożnie dobierał słowa, obserwując jak kolejne szlabany podnoszą się, przepuszczając ich samochód. Serce wciąż stanowczo zbyt szybko waliło mu w piersi.
- Matt, chyba nie mówisz poważnie? Myślisz, że cię uprowadziłem? – Łukasz po raz pierwszy popatrzył na niego z typowym dla siebie ironicznym i rozbawionym wyrazem twarzy.
Matt zmarszczył cienkie brwi, usilnie starając się obrócić trybiki w swojej głowie. Za bardzo się stresował, w dodatku towarzystwo psychologa nie wpływało korzystnie na logiczne myślenie.
- Właściwie to… Nie wiem. Nie jest prosto wyciągnąć oskarżonego z więzienia w normalny sposób…
- Nie, jeśli nie jest się mną. – uciął. – Nie myśl sobie, że zrobiłem to dla ciebie. Albo chociażby dla twojej matki, choć to już bliższe prawdy. Jesteś mi winien przysługę. Ogromną. Zdajesz sobie z tego sprawę, młody? 

14 komentarzy:

  1. No i na czym ta przysługa będzie polegać? Młody znowu wtopił ach te pragnienia i uzależnienia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dumdumdum no ładnie, ładnie. Wprowadzasz mnie w stan, kiedy ja już nie wiem, co się będzie działo. Zrobisz z tego orgię? Nie miałabym nic przeciwko xd
    Odnoszę wrażenie, że Łukasz lubi Matta. Wiem, że powiedział, że nie zrobił tego dla niego, no ale... co? Chciał, żeby jakiś dzieciak tak po prostu był mu winien przysługę? I w jakim to celu? Co taki dzieciak może zrobić dla kogoś takiego jak Łukasz? Nie, nawet jeśli chodzi o jakąś abstrakcyjną przysługę *albo o seksy, o seksy* to wydaje mi się, że Łukasz musiał czuć choć odrobinę sympatii do Matta, by wyciągnąć go z takiego bagna. Wiadomo, że nic nie ma za darmo. Ale Łukasz nie sprawia wrażenia altruisty. Nawet jeśli chce coś od Matta, nie sądzę, żeby poświęcił się tak, gdyby go wgl nie lubił. Ale to oczywiście tylko moje domysły.
    Na początku kiedy przeczytałam o 'owłosionej łapie' byłam przekonana, że to jakiś gang czy cuś, a tu takie zaskoczenie *liczyła na gwałty tak bardzo*
    Wgl odnoszę wrażenie, że Matt skończy na odwyku. Takie przeczucie xd

    Weny~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do spisu blogów, a mianowicie Katalogu Euforia! http://katalog-euforia.blogspot.com/
    Dołącz i ty!

    ---
    Przepraszam za spamik, ale niestety mam 'staż' :'))
    Obserwuję twojego bloga i baardzo wyczekuję kolejnych rozdziałów, ale moja pamięć jest tragiczna i nigdy nie kojarzę, co działo się wcześniej, dlatego twoje opowiadanko przeczytam przy dłuższej ilości rozdziałów lub dopiero przy ukończeniu :<<

    OdpowiedzUsuń
  4. I co dalej? To nie może być koniec :-(

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, że ten blog zaczyna wyglądać na porzucony. PROSZĘ NIE RÓB MI TEGO!

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja uparcie proszę o następny rozdział :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dołączam do proszących. Nowy rozdział, na prawdę proszę!

    OdpowiedzUsuń
  8. Proszę, proszę, proszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciągle czekam i wierzę, że wrócisz do publikowania. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam bardzo mało czasu, praca, szkoła, prawo jazdy, które usiłuję zdać, ale jeszcze powrócę! Dziękuję, że są tu jeszcze wytrwali, którzy czekają na kolejne rozdziały i przepraszam, że się nie pojawiają. Ale bloga nie porzucę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Miałaś nie porzucać. Cóż , wygląda na to, że ci się nie udało

    OdpowiedzUsuń
  12. 54 yrs old Engineer I Allene Rowbrey, hailing from Cowansville enjoys watching movies like My Gun is Quick and Drama. Took a trip to Barcelona and drives a Boxster. zerknij na strone internetowa

    OdpowiedzUsuń