czwartek, 25 grudnia 2014

Chcę być twój

Prolog

Na korytarzu migało światło, irytując oczy i wprawiając siedzącego tam chłopaka w jeszcze gorszy nastrój. Szczęki miał zaciśnięte do granic możliwość, ciemne oczy morderczo wbite w popękane panele podłogowe, a niebieskie włosy, zwykle ładnie ułożone, teraz oklapły, spadając na czoło.
Z drugiego końca korytarza przyglądała mu się kobieta w średnim wieku, ubrana elegancko, z włosami spiętymi w ulizanego koka. Wygładziła materiał spódnicy, który nieco się zmiął od długiego siedzenia w sali sądowej.
- Nie wiedziałam, że ma on aż tyle kolczyków. – powiedziała prawie szeptem, nie spuszczając wzroku z syna.
- Owszem, jak widać ma. I farbowane włosy. – odpowiedział sucho mężczyzna stojący obok. – Nie zamierzasz z nim porozmawiać?
- Jutro wracam do Anglii. A on razem ze mną. Widać do czego doprowadziłeś. – podniosła głos. Parę osób obejrzało się ciekawie na kłócących się ludzi, reszta, która przywykła do takich incydentów, zwyczajnie to zignorowała.
- O przepraszam, to ty zniknęłaś z naszego życia na siedemnaście lat. To twoja wina.
- Jeśli sobie nie radziłeś, trzeba było po mnie zadzwonić wcześniej. Żeby nie umieć upilnować dzieciaka? Jesteś żałosny.
- Jeśli chcesz go zabrać ze sobą, idź z nim pogadaj. Ja do tego ręki nie przyłożę, a idę o zakład, że on tak samo. Pamiętasz chociaż jak ma na imię? – kobieta zmarszczyła brwi. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem, stukając szpilkami o posadzkę, podeszła do nastolatka siedzącego na ławce. Jego podbite oko wciąż nie wyglądało najlepiej, przynajmniej rozcięta warga nieco się goiła.
- Matt. Przywitaj się z matką. – rzuciła oschle, co najmniej jak nauczycielka, karcąca ucznia, gdy ten nie uniósł się ze stołka przy wejściu do klasy. Zignorował ją całkowicie, nie spuszczając wzroku z płytek. Była mu równie obca, co pani profesor matematyki, przemawiająca tym samy, ostrym i karcącym tonem. Widać praca w biurokracji zrobiła swoje. – Słyszałeś co powiedziałam?
- No, witam. – odwrócił głowę w jej stronę, by lepiej się jej przyjrzeć. Nie poznawał tych rysów twarzy, tak podobnych do jego własnych – ostrych, lekko kanciastych, z dobrze zarysowanymi kośćmi policzkowymi – i co więcej, nie chciał widzieć w nich nic znajomego. Jej oczy pokryte były lekkim makijażem, wąskie usta szminką, a zmarszczki przykryte jakimś magicznym specyfikiem, którego nazwy nie znał. Nie przypominała już tej łagodnej osoby ze zdjęć, które oglądał w dzieciństwie. Spojrzał w tył, by zobaczyć pogardliwe spojrzenie ojca, skierowane na ich dwójkę. Tłusty wieprz.
Matka przyglądała mu się długo, nie spuszczając jadowitego wzroku z jego oczu.
- Zabieram cię od ojca. Najwyższa pora. Może jeszcze będą z ciebie ludzie. Widziałeś się w lustrze? – wyciągnęła rękę, by dotknąć jego włosów, ale odsunął głowę. – Farbowane włosy, jak u dziewczyny. I te kolczyki. Makijaż pewnie zmyłeś na rozprawę.
- Nigdzie nie… - otworzył usta, ale matka mu przerwała, bez najmniejszego zainteresowania jego opinią.
- Mylisz się – jedziesz. Choćbym miała cię zaciągnąć tam w kaftanie bezpieczeństwa, a uwierz – jestem do tego zdolna, pojedziesz do tej zasranej Anglii. Nie pozwolę by moje dziecko szargało moją reputację swoimi wybrykami. Wystarczyło napisać, że potrzebujesz pieniędzy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaką woń gówna roztoczyła wokół mnie twoja sprawa. Syn szanowanej sędziny posądzony o przynależność do gangu! – podniosła nieco głos, wymachując rękami. – Świetnie. Nie ma nic lepszego do ploteczek przy lunchu, niż sprawy rodzinne.

Ojciec wcale nie sprawiał wrażenie smutnego. Był wręcz obrzydliwie zadowolony, mogąc w końcu prowadzić swawolne życie, nie ograniczone siedzącym mu na głowie synem. Na pożegnanie kupił butelkę wódki, z czego syna nie poczęstował choćby kieliszkiem. Obserwował pijącego rodzica z rosnącym niesmakiem. W całym ich obskurnym domu śmierdziało alkoholem - ciężko stwierdzić czy tym z dzisiejszego wieczoru, czy z wcześniejszych - który rozlewał się po zniszczonym, drewnianym stole, nie trafiając do kieliszków, a śmierdzący wieprz, jak zwykł go nazywać Matt, stawał się coraz bardziej nabuzowany i skory do kłótni, nawiązując do polityki prawie na każdym kroku.
- Muszę do toalety. – mruknął w końcu Matt, kierując się do wspomnianego miejsca. Zamknął zamek  i opierając się o drzwi westchnął z ulgą. W końcu spokój. Wyciągnął komórkę i puścił sygnał do Rafała, po czym uchylił okno. Dzięki Bogu, że mieszkamy na parterze.
Wylądował na wilgotnym trawniku, jak zwykle twarzą w kretowisku. Wilgotna ziemia rozsmarowała się na jego ślicznej buźce, nie przejmując się jego wieczorną randką. Przeklął głośno i mszcząc się na ziemi niczym zimny mafioso, kopnął Bogu ducha winną grudkę ziemi. Rafał stał niedaleko, opierając się o latarnię i mierząc go obojętnym spojrzeniem. Żuł gumę, jak zwykle. Mattem zaczynały targać coraz silniejsze wątpliwości, czy jest to jedynie kwestia uzależnienia od memłania czegoś w ustach, czy tak bardzo śmierdzi mu z buzi.
- Słyszałeś o wszystkim? – zapytał Matt, unosząc brwi. Szczerze mówiąc jego chłopak wcale nie wyglądał, jakby był najlepiej poinformowany. Jego twarz nie była przepełniona emocjami, rozpaczą, czy nawet zwykłym współczuciem. Była pusta jak oczy jego matki.
- Tak trochę. Niezły sajgon, co?
- Sajgon? – uchylił usta z niedowierzaniem. Chyba nie mówi poważnie. Gdyby był dziewczyną, pewnie porwałby go w ramiona, przytulił, pocieszył i pocałował, kojąco głaszcząc po głowie. Ale był jedynie chłopakiem i mimo że byli parą, takie bonusy mu się z tego względu nie należały.
- Przejebane masz teraz w domu, nie? Co tak uchylasz usta, chcesz żebym coś ci tam wsadził? – poruszył brwiami, po czym zbliżył się do niego powoli z zamiarem objęcia go w pasie.
- Wyjeżdżam do Anglii. – mruknął, całując go wcześniej krótko w usta. Nie był szczególnie uczuciowy i chyba nie powinien być, ale takie drobne gesty lekko go podniecały. Zwłaszcza w nocy, gdy towarzyszył temu swoisty klimacik. Matko, jakie to gejowskie.
- To daleko.
- Tylko ponad półtora tysiąca kilometrów. – rzucił, wykrzywiając sarkastycznie wargi.
- Mówię, że daleko.
- Może… pojedziesz ze mną? Znajdziesz tam pracę, ja też. Jakoś sobie poradzimy, nie? Zresztą szkołę już rzuciłeś, więc z tym chyba nie będzie problemu, nie? - o rodzinie, z którą jego chłopak nie utrzymywał kontaktu, nawet nie wspominał.
- Chyba cię pojebało, Matt… Kocham cię, ale chyba nie aż tak, żeby rzucać tutaj wszystko… - odsunął się od niego, unosząc obronnie ręce w górę.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że na koniec świata byś za mną pojechał.
- Kochanie… Przecież wiesz, że to nie są dosłowne słowa. To co, wpadniesz do mnie na seks na pożegnanie? - Rafał w najmniejszym szczególe nie wyglądał na przejętego.
Zanim Matt pomyślał, wystrzelił mu w twarz idealnego liścia. Ku jego zdziwieniu, niczego nie spodziewający się Rafał zatoczył się mocno do tyłu. Podniósł głowę z dobrze znanym mu spojrzeniem, oznaczającym w najlepszym razie „masz przejebane, kolego”. Całe jego zakochanie ujęte w świecących oczach nagle znikło, przysłaniając wszystko furią, w którą tak łatwo wpadał. Zbliżył się do Matta, zanim ten zdążył się zorientować i oddał mu, tyle że przy użyciu pięści. Gdy podniósł się z ziemi, Rafała już przy nim nie było. Została za to kolejna śliwa pod okiem, pijak w domu i wredna matka, czekająca z kaftanem bezpieczeństwa.

1 komentarz:

  1. Ciekawe nie powiem że nie. Więcej nie mogę powiedzieć po samym prologu . Weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń